sobota, 4 listopada 2017

Memento M.

Wszystkie moje stare wiersze

Słowa, których nie słyszałeś
Myśli niegdyś podzielone
Między nami pył

na wietrze

Sól sypana
na spaloną ziemię

Nawet żółte oczy kotów

Gubią sens bez Ciebie


czwartek, 5 kwietnia 2012

Harriet

ja - każda - z milionem twarzy
z tysiącem pytań o Wszystko
alfabet krwi na opuszkach bezsensu spisany
gdy język nie pozna jej smaku

dziś inne zna zgłoski niż wczoraj
jutro nowe otworzą się oczy
pamięć w obłęd popadła bez wiedzy

bezsenna szalona przedmyślna

piątek, 2 lipca 2010

Wprawka okołodominacyjna


Docker's był czwartym pubem tego wieczoru. W poprzednich udało mi się doprowadzić do przyjemnego szumu w głowie, ale brakowało im klimatu, charakteru. Nie lubię miejsc bez wyrazu. Psują mi nastrój, a akurat dzisiaj nie były mi potrzebne klimaty zniżkujące. Najrozsądniejszym wyjściem wydał się więc kurs na Gemini.
Pub tonął w oparach tytoniowego dymu. Dochodziła północ, więc praktycznie wszystkie miejsca przy stolikach i barze były pozajmowane. Barwna hałastra przekrzykiwała się radośnie w rozmowach przy wtórze muzyki Cypress Hill, zapijając papierosy piwem, a piwo wódką. Dwie kelnerki - chyba nowe, bo nie kojarzyłam ich z twarzy - owijały się między stolikami. Na wszelki wypadek skinęłam im głową i ruszyłam w stronę baru.
Łukasz - barman - uśmiechnął się szeroko na mój widok.
-Witam szanowną panią - ukłonił się prześmiewczo - Nie było Cię tu tyle czasu, że zaczęliśmy się bać, że Dock popadł w niełaskę.
- Popadł wieki temu. Tylko w całym Trójmieście nie mogę znaleźć lepszej knajpy.
- Napijmy się więc za to, żeby ten stan trwał jak najdłużej... Co Ci podać?
- Danielsa z RedBullem.
- Oho-ho... Burżuazja się bawi. - puścił mi oko.
- Tatuś wydal kieszonkowe. Za tydzień znowu będę pila najtańsze piwo. - uśmiechnęłam się lekko.
- Łżesz. Za tydzień wyciągniesz kieszonkowe od mamusi. - parsknął, podając mi drinka. - Wybacz. Obowiązki wzywają...

Udawał, ze wcale nie zamierza się do mnie dosiąść. Lawirował między stolikami, potem przy barze. Wszędzie przyjmowali go z uśmiechem, jak kogoś o kim wiadomo, że ubarwi wieczór. Ubrany w glany, zwyczajne, zielone bojówki i czarną koszulę, ze zmierzwionymi, kasztanowatymi włosami, mógłby być całkowicie pospolity. Kolejny młody buntownik. Wyznawca amfy, taniego wina i czerwonych Viceroyów, palonych po numerku w krzakach na Kamiennej. Mógłby być, ale nie był. Przyciągał wzrok i ludzi. Ruszał się inaczej. Obserwowałam go z przyjemnością i widziałam, że robi dokładnie to samo. Bez pośpiechu. Noc jeszcze młoda.

- Palisz? - Wyciągnął w moją stronę paczkę marlboro.
- A masz tylko to? - prychnęłam zaczepnie.
- A chcesz czegoś więcej?
Zmierzyłam go wzrokiem. Stał przede mną piwnooki dwudziestoparolatek z poznaczoną bliznami po trądziku twarzą, kolczykami w brwi, wardze, na kości policzkowej, z ironicznym, pewnym siebie uśmieszkiem na wąskich wargach. Mimo blizn, całość robiła przyjemne wrażenie.
- Co możesz zaoferować? - spytałam w końcu, odwzajemniając uśmieszek.
- Mam wysypać zawartość kieszeni tutaj, czy poszukamy... spokojniejszego miejsca?
- Prowadź... - wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po kurtkę. Kątem oka złapałam pytające spojrzenie Łukasza. Uśmiechnęłam się i przesłałam mu buziaka. Z lekkim rozbawieniem pokiwał głową. Oj, powstanie scenariusz...

- Industrialnie, czy klasycznie? - spytał, gdy wyszliśmy z lokalu. - Przy czym klasycznie znaczy u ciebie.
- Industrialnie. Współlokatorka robi dziś... koncert.
- Tym lepiej. Dawno się nie pieprzyłem po kamienicznych piwnicach. - uśmiechnął się wyzywająco. - Mateusz.
- Aneta. - odpowiedziałam uśmiechem.

Poprowadził mnie drogą, której normalnie bym nie wybrała. Z dala od ruchliwych, oświetlonych ulic, od sklepowych witryn i zgiełku nocnego miasta. Skręciliśmy w jedną ciemną uliczkę, potem w drugą... Wiedziałam, że gdzieś tu niedaleko jest Sea's Towers, Plac Kaszubski, ale gdzie dokładnie? W którą stronę musiałabym teraz skręcić? Uśmiechnęłam się pod nosem - przecież w Gdyni nie można się zgubić. A teraz patrzyłam na zatopione w mroku obskurne kamienice, których w życiu nie spodziewałabym się tak blisko centrum. Trzeba będzie w ciągu dnia odtworzyć trasę i przejść się tędy bez towarzystwa.
- Popatrz. - krótki rozkaz wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam głowę we wskazanym kierunku. Po drugiej stronie ulicy stał jakiś właśnie remontowany budynek.
- I co z tego?
- Nie masz ochoty wspiąć się na to rusztowanie, wciągnąć dwie-trzy kreski, a potem... - podszedł bliżej, przesunął palce od mojego policzka do obojczyka, po czym z udawanym zastanowieniem zabrał rękę.
- Jasne, nie marzę o niczym innym. - uśmiechnęłam się z politowaniem. - Oczywiście jako gentleman puścisz mnie przodem i po drodze pooglądasz sobie moją seksowną bieliznę, a jeśli pechowo się ześlizgnę, skończysz z moim obcasem w mózgu.
- Opcja z bielizną wyjątkowo mi pasuje. Buty możesz ściągnąć. - podsunął i ciężko było nie przyznać mu racji. Wzruszyłam ramionami.
- Masz na czym zrobić te kreski, czy chcesz wciągać prosto z rusztowania? 
- Nie doceniasz mnie, młoda damo. W tej torbie jest wszystko o czym możesz zamarzyć... - dłoń wróciła na poprzednie miejsce. - I jeszcze trochę.
- Doprawdy? - Zmarszczyłam brwi. - Przekonajmy się... Trzymaj buty.

Siedzieliśmy w milczeniu. Papieros przechodził z ust do ust w leniwym, nadrannym tempie. Pod nami błyszczały brudnożółte światła gdyńskich latarni, gdzieś niedaleko walczyły - lub pieprzyły się - koty. Mateusz wychylił się mocno przez barierkę i mrużąc lekko oczy wpatrywał się w ulicę pod nami. Ja siedziałam po turecku przed blokiem rysunkowym młodego, wyrownując starannie dwie bielutkie kreski mety. Wreszcie uśmiechnęłam się zadowolona z efektu i z namaszczeniem oblizałam dowód osobisty z resztek proszku. Był gorzki i cierpł od niego język, ale te niezbyt przyjemne wrażenia zacierała świadomość, jak działa na mnie to świństwo. Wyciągnęłam z portfela banknot i zwinęłam go powolutku. Odsuwanie momentu spełnienia przyjemnie podnosiło napięcie.

- Chcesz pierwszy? - Spytałam, wyciągając rulonik w stronę Mateusza. Pokręcił przecząco głową i odwrócił się w moją stronę.
- Wolę na trzeźwo popatrzeć, jak dziewczynka z dobrego domu stacza się w narkotyczny trans. - Uśmiechnął się kpiąco.
- Ideał sięga bruku?
- Taaa... Kręci cię to? 
- Bruk? - Nachyliłam się nad kreską. Jedno długie pociągnięcie... Meta podrażniła śluzówkę nosa, uderzyła w zatoki, a teraz powoli spływała do gardła. W oczach stanęły mi łzy. - Mooocna.
Mateusz skłonił się lekko, przejął ode mnie banknot i wziął swoją część.
- Bruk. - ponaglił mnie, kładąc się z powrotem na rusztowaniu.
- Na pewno bardziej niż W11 od poniedziałku do piątku, sobotnie sprzątanie kibla i rosół w niedzielę. Nie lubię z góry ustalonych scenariuszy.

Milczał. Wzruszyłam ramionami i położyłam się koło niego. Meta przyjemnie rozchodziła się po ciele - powoli zaczynało mnie nosić. Młody odwrócił się w moją stronę. Po twarzy błąkał mu się wilczy uśmieszek przyszłego zdobywcy. Uniosłam się na łokciach, ale popchnął mnie z powrotem na deski. W ułamku sekundy leżał na mnie, przytrzymując mnie za nadgarstki. Jedynym ruchem, jaki mogłam w miarę swobodnie wykonać, było uniesienie głowy. Później, kiedy wsunął mi kolano między uda, mogłam jeszcze opleść go nogami. 



niedziela, 23 maja 2010

sceptycznie o miłości


małe dziwki o czwartej piętnaście
nadal pachną kąpielą i slońcem
wiatr wygina im ciała samotność
lubieżnieje językiem na wargach

małe dziwki o piątej trzydzieści
zaciskają do bólu powieki
zapach drażni ostrością zla wilgoć
upokarza policzki i szyje

małe dziwki okolo dziewiątej
zasypiają na nowo spokojne
w smaku chleba i kawy się topi
prymitywizm nadrannej rozpusty


poniedziałek, 19 kwietnia 2010

kwiecień (list pierwszy)



miałam nie tańczyć jak zagrasz
pieprzony feminizm pojesiennej strzygi
śnieg co mnie trzymał pół ziemi od ciebie
roztopiło slońce

co teraz - zapytały obskurne piwnice
gdzie pójdziesz - szydzą bramy
nawet drzewa nie chcą pozostać neutralne
szumią starym rytmem jakbyś stał tuż obok

przyszła wiosna już można
między brzozy się chować
już dość cieplo byś w ciemnej uliczce
stał się moim jedynym nakryciem

***



podobno najbardziej tęskni się za cudzym
choć trawa zapomniana leży pod popiołem
zgliszcza noszące ślady ciałplecenia
nęcą nas bardziej niż nietknięta zieleń

podobno najbardziej palą te dotknięcia
co wieki temu na niewłasnej skórze
codzienność wypłukała slony posmak ciała
lecz pamięć nadal świeża

podobno nawet pieprzu i ostrej papryki
można dać za dużo
później żal co pływa w cierpkim morzu wina
pogarda się śmieje z kieliszka